Każdy chodził do przedszkola i wie jak było: zupy mleczne, leżakowanie, zasikane rajtuzy i niekończący się wyścig przechwałek, kto ma fajniejsze zabawki. Lata mijają, a u nas nic się nie zmieniło! No, może z wyjątkiem leżakowania.
Poobiednie pogaduchy w kuchni:
Ola:- My mieliśmy w domu takiego wypchanego lisa i jemu się otwierał pyszczek i ja tak chodziłam tym lisem na niby przed nosem mojego psa, a on dostawał szału.
Aneta przez cały czas spogląda na Olę z politowaniem, by wreszcie, patrząc jej prosto w oczy, zadać śmiertelny cios:
- My mieliśmy wypchanego bażanta...
Nikt już nawet nie próbuje się odezwać i nawet historia o dronie zrobionym ze zdechłego kota nie robi na nas potem większego wrażenia.
10 lutego 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Wypchany lis Oli:
http://i.huffpost.com/gen/827709/original.jpg
To nie lis, to wujek Zenek rankiem po ciężkim melo!
Prześlij komentarz